Recenzja „Wysokiej trawy” z serii „Miłość, Śmierć i Roboty”

Piąty odcinek drugiego sezony „Miłości, Śmierci i Robotów” jest zupełnie inny i wyraźnie wybija się na tle swoich braci. Nie opowiada o przyszłości, a w zasadzie wręcz przeciwnie, a cała historia dzieje się w nocnej scenerii w ciągu zaledwie paru minut. Kreska bardzo przypomina małe dzieła sztuki, a do tego nie mamy tu moralizowania na siłę, tylko porcję dobrej rozrywki, którą znamy z pierwszego sezonu.

Fabuła jest tu bardzo prosta. Pociąg zatrzymuje się niespodziewanie na środku pola porośniętego gęstą i długą trawą. Nasz główny bohater jest jednym z pasażerów i decyduje się opuścić pociąg, żeby sprawdzić, co się stało. Na torach zatrzymuje go konduktor i prosi, żeby się nie oddalał i wrócił do pociągu, kiedy go zawoła, bo nikt nie będzie na niego czekać. Pasażer oczywiście wchodzi w gęstą trawę, ponieważ widzi wśród jej źdźbeł coś świecącego się na nienaturalnie niebieski kolor. Jak nietrudno się domyślić, potem gubi się w niej całkowicie i do tego atakują go przerażające stwory. Cała historia jest pełna napięcia i zmusza nas do kibicowania naszemu bohaterowi, nawet jeśli według nas zachował się absurdalnie. Dochodzi oczywiście do wyścigu z czasem, a my nie mamy pewności, że wszystko skończy się pomyślnie.

„Wysoka trawa” daje nam to, do czego przyzwyczaił nas pierwszy sezon. Mamy tu dość prostą fabułę, którą miło nam się śledzi, jest też element napięcia. Najlepiej sprawdza się tu czas, bo całość trwa dokładnie tyle, ile ten odcinek, dzięki temu nie mamy żadnych przeskoków w czasie ani wrażenia, że twórcy porwali się z motyką na słońce. Mimo wszystko nie wydaje się to zbyt oryginalnych konceptem. W końcu sam Netflix ma w swojej ofercie pełnometrażowy film w bardzo podobnej tematyce, który nawet nazywa się identycznie. Trochę psuje to dobre wrażenie, które „Wysoka trawa” mogła po sobie pozostawić.

Ogromnym plusem jest animacja. W końcu nie dostajemy hiperrealizmu, tylko ciekawy pomysł na wykonanie w wyjątkowym stylu artysty. Nadaje to całej historii baśniowości i wydaje się, że bohaterowie znajdują się w odległym i niedostępnym świecie. Same stwory są wykonane bardzo typowo, ale ładnie i przekonują do siebie widza. Niestety prosta fabuła może sprawić, że szybko zapomnimy, o czym w ogóle oglądaliśmy odcinek. Przez to ciężko powiedzieć, żeby wybijał się on specjalnie na tle drugiego sezony czy wszystkich części „Miłości, Śmierci i Robotów”, ale warto do niego wrócić, jeśli będzie się o nim jeszcze pamiętać.

„Wysoka trawa” jest dobra, ale w przeciwieństwie do innych odcinków z tego sezonu nie wymusza na widzu pochylania się nad przekazem, przez co nie zapada w pamięć na długo. Jest ładna i to trzeba jej oddać, ale nie wybitna. To raczej luźna opowieść, która pokazuje nam, jak dobrze byłoby „Miłość, Śmierć i Roboty” oglądać po jednym odcinku. Jeśli ktoś przejdzie przez wszystko na raz, może zwyczajnie o niej zapomnieć.