Recenzja „Śniegu na pustyni” z serii „Miłość, Śmierć i Roboty”

Czwarty odcinek drugiego sezonu „Miłości, Śmierci i Robotów” to najdłuższy tytuł z całej listy i jest zdecydowanie najbardziej naładowany treścią. Niestety niekoniecznie działa to na jego korzyść. Piękna, hiperrealistyczne kreska i wyjątkowy świat zbudowany na zupełnie innej planecie sprawia, że chce się do niego wrócić, ale jednocześnie czuje się, że coś jest z tym odcinkiem nie tak.

Bohaterem „Śniegu na pustyni” jest Snow, człowiek albinos, który jest jedną z najbardziej poszukiwanych osób na planecie. Pochodzi z Ziemi, ale ma wyjątkowe zdolności. Nie starzeje się, do tego niesamowicie szybko się regeneruje, co czyni go praktycznie nieśmiertelnym. Jego DNA jest niezwykle cenne, wszyscy chcą więc dopaść go w swoje łapki. W barze zostaje z tego powodu napadnięty, a w zasadzie wyzwany na pojedynek przez jedną z łowczyń nagród. Tam też poznaje tajemniczą kobietę z Ziemi, która chce dołączyć do niego i razem podróżować. Decydują się więc zostać na jakiś czas w duecie. Jak nietrudno się domyślić, na końcu dochodzi do konfrontacji z całym gangiem łowców, a tajemnicza nieznajoma ujawnia Snowowi swój sekret. Historia wciąga, ale nie obyło się też bez małych „ale”.

„Śnieg na pustyni” wciąga i naprawdę interesuje widzów. Niestety oglądając go, ma się raczej wrażenie, że to streszczenie większej historii. Twórcy starają się upchać zbyt wiele treści w jednym i bardzo krótkim odcinku, przez co widz pozostaje na koniec z niedosytem, masą pytań i uczuciem, że wszystko potoczyło się nienaturalnie szybko. Przez to relacja między bohaterami również nie jest dobrze nakreślona, nie wiemy nawet, ile czasu ze sobą spędzają, bo serial sugeruje, że to najwyżej dwa pełne dni. To jedna ogromna wada, ale na szczęście jedyna, jaką można i powinno się wytknąć, bo poza tym „Śnieg na pustyni” robi dobrą robotę.

Ten odcinek na niesamowity klimat i choć czuć, że był inspirowany „Gwiezdnymi Wojnami”, to wszystko ładnie tutaj pasuje. Bohater jest intrygujący i ładnie zaprojektowany, kosmici też dają sobie radę. Samo zakończenie i wydźwięk całego serialu są dobrze poprowadzone i wyraźnie wskazują, na co widz powinien zwrócić uwagę. To całkiem dobry odcinek i przyjemnie wybija się otoczeniem i kolorami na tle innych z tego sezonu, nie sądzę jednak, że w ogólnym rankingu wszystkich odcinków „Miłości, Śmierci i Robotów” będzie plasował się wysoko. Ale na pewno warto do niego po czasie wrócić.

„Śnieg na pustyni” ostatecznie wypada bardzo dobrze, chociaż niedosyt męczy po jego obejrzeniu. Być może twórcy dostaną kiedyś szansę na to, żeby opowiedzieć też historię w szerszym kontekście, choć na to się na razie nie zanosi. Pewnym jest jednak, że w tym wypadku „Miłość, Śmierć i Roboty” zrobiło naprawdę dobrą robotę, mimo że zdecydowanie przesadziło w drugim sezonie z hiperrealizmem.